Tytuł posta to również książka, o której ostatnio wspominałam. Dzisiaj przeczytałam inną powieść tej samej autorki i zawiodłam się. Im dłużej o tym myślę, tym bardziej przypominam sobie jak wiele rzeczy przeszkadzało mi w "Hopeless" podczas czytania. Jednak na koniec autorka zagrała na moich uczuciach i zapominając o wszystkim, ogłosiłam Colleen Hoover moją nową mistrzynią, a "Hopeless" arcydziełem. I oto jest pytanie: czy w książkach chodzi tylko o emocje, które wywołują?
"Niebo zawsze jest piękne. Nawet wtedy, gdy jest ciemno, deszczowo czy pochmurno. To moja ulubiona rzecz na całym świecie, bo wiem, że nawet jeśli kiedyś się zgubię, będę samotny albo przerażony, ono i tak zawsze będzie nade mną. I będzie piękne."
Jesteśmy ludźmi. Ludźmi, który płaczą, krzyczą i popełniają błędy. Zapominają o pracy domowej czy odebraniu dziecka z przedszkola. Którzy potrafią siedzieć cały dzień i płakać. Oglądać w kółko ten sam serial, powtarzać ten sam słaby żart i wysłuchiwać ciągle tych samych historii swoich przyjaciół.